Recenzja „Pracowni Dobrych Myśli” od kto-czyta-nie-pyta.blog.pl/
Jeżeli jest Wam smutno, potrzebujecie odrobiny ciepła i optymizmu, chcecie zapomnieć o otaczającym Was świecie, to zajrzyjcie do Pracowni dobrych myśli, gdzie szczęście przychodzi samo i rozgrzewa od środka.
Dostałam to, na co bardzo liczyłam: parę ważnych refleksji, sporo humoru, piękny język i postacie, które się kocha od pierwszego wejrzenia. Odnajdziecie tu szaloną artystkę, wrażliwego Florka- florystę, wdowę Ewę, przesiadującą w oknie staruszkę i parę innych uroczych (bądź wręcz przeciwnie) postaci.
Życie toczy się dalej. Pędzi obok nas. A rozpacz, depresja nas zatrzymują. Ono się nie zatrzyma i potem dziwimy się, ile rzeczy się stało, a my wciąż w miejscu. To na długą rozmowę. Przy winie.
I właśnie na taki długi, jesienny wieczór ta książka będzie idealna – przy winie i pod grubym kocem! Książka jest ciepła w odbiorze, nostalgiczna i melancholijna. Trochę zabrakło mi dreszczu emocji, zamieszania i nieporozumień, ale z drugiej strony przyjemnie było czytać, jak wszystko się pięknie układa. Skoro już marudzę, to dodam jeszcze, że czuję spory niedosyt… Chciałabym mieć jeszcze chociaż 100 stron przyjemności i mocniej rozwinięte niektóre wątki, ale nie można mieć wszystkiego, prawda?
I pamiętaj: o życie się nie martw. O życie się trzeba troszczyć. „Martwić” to złe słowo. Martwić – martwy. A troszczenie jest pozytywne.
Magdalena Witkiewicz potrafi tchnąć w człowieka nadzieję i uleczyć zmartwioną duszę. Dostrzega bowiem to, czego sama nie widzę zbyt często – bezinteresowne dobro, miłych ludzi i całe tony optymizmu, którego często brakuje jesienią. Nie mogę powiedzieć nic więcej ponad wielkie „dziękuję” – tego mi było trzeba, by uciec od szarej i stresującej codzienności. Świat książek Magdaleny Witkiewicz ma w sobie coś, co trudno odnaleźć w rzeczywistości – wielkie ciepło, bez względu na porę roku.
Recenzja „Cześć, co słychać” od http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
„Najbardziej smakuje to, czego nie możemy mieć”.
Motyle w brzuchu – któż z nas ich nie miał w swoim życiu? Pierwsza miłość, pierwsze uniesienia, namiętność i to uczucie, które pozostaje w nas na zawsze, głęboko w podświadomości. Któż z nas, mając ustabilizowane życie, nie chce przeżyć tych uczuć, tych namiętności, jeszcze raz? Każdy, tylko nie każdy potrafi się do tego przyznać.
Magdalena Witkiewicz to absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego, Gdańskiego Studium Bankowości oraz Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów, jest z wykształcenia marketerem. Miłośniczka literatury oraz swoich dwóch pociech. Jej powieści znajdują uznanie wśród rzeszy czytelniczek i zawsze kończą się szczęśliwie. Autorka mieszka obecnie w Gdańsku.
Zuzanna znajduje się na półmetku swojego życia, bowiem kończy czterdzieści lat. Bohaterka nie może jednak narzekać, gdyż posiada kochającego męża i zdrowe dzieci oraz ustabilizowaną sytuację materialną. Zuzanna przy okazji swoich okrągłych urodzin, powraca do wspomnień z czasów młodości i swojej pierwszej miłości. Napisane na Facebooku zwykłe pytanie: „Cześć, co słychać?” powoduje lawinę wydarzeń, których konsekwencje trudno przewidzieć.
Najnowszej książki Magdaleny Witkiewicz nie powinny czytać młode kobiety, którym do wieku czterdziestu lat jeszcze bardzo daleko, bowiem według mnie nie zrozumieją złożoności historii Zuzanny oraz nie odczują emocji, jakie ta książka niewątpliwie wywołuje. Myślę, że dopiero czytelniczki, które przekroczyły trzydzieści lat i więcej, będą w stanie pojąć przesłanie, jakie zaserwowała pod pozorem banalnej opowieści, gdańska autorka. Do pewnych książek trzeba bowiem dojrzeć i mieć za sobą pełen bagaż doświadczeń, by w pełni docenić ich walory oraz mądrość jaką przekazują. Niewątpliwie takim przypadkiem jest „Cześć, co słychać?” i nie zdziwię się jeśli niektóre opinie, w szczególności młodszych czytelniczek, nie będą entuzjastyczne.
Magdalena Witkiewicz w sposób głęboko emocjonalny dotknęła tematu bliskiego każdej kobiecie w pewnym okresie jej życia. Ustabilizowane życie, dzieci, ten sam od wielu lat mąż, rutyna i monotonia – nagle, my kobiety zaczynamy pragnąć czegoś więcej, tych motyli w brzuchu, które kiedyś powodowały to, że życie nabierało zupełnie innego smaku i wymiaru. Autorka pokazuje, że kiedyś, każda z nas stanie się taką Zuzanną – kobietą, która walczy z pewną pokusą, aby pokonać własną słabość i równocześnie powoli zanurza się w niszczycielskiej sile żywiołu, jakim niewątpliwie jest namiętność i szeroko rozumiany sentyment. Kreacja psychologiczna głównej bohaterki tej książki mocno mną wstrząsnęła, bowiem każda z nas na pewnym etapie swojego życia, odnajdzie się w niej jak w zwierciadle. A spotkanie to wcale nie jest przyjemne.
Historia o głęboko skrywanych pragnieniach i kosztach, jakie trzeba ponieść za chwilę słabości – w takim skrócie można by opisać tę powieść. Jest jednak w historii Zuzanny coś jeszcze, co w pewnym momencie, zupełnie zmienia optykę patrzenia na całość fabuły. Magdalena Witkiewicz przygotowała dla swoich czytelników swoistą bombę fabularną, która niewątpliwie zaskakuje. Autorka chyba nie mogła lepiej trafić z takim wątkiem, biorąc pod uwagę bieżące wydarzenia, dziejące się na naszych oczach. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji i zostałam totalnie zszokowana.
Czytelniczki, bo to właśnie do was skierowana jest najnowsza książka gdańskiej pisarki – zastanówcie się przez chwilę, ile razy sprawdzałyście na Facebooku aktualną sytuację życiową swojej pierwszej, wielkiej miłości bądź ile razy miałyście na to ochotę? Pamiętajcie, że powieść „Cześć, co słychać?” może stać się dla was przestrogą, albo też zachętą do działania, które w każdym wariancie prowadzić będzie do nieodwracalnych skutków, jakie trudno przewidzieć. Książka Magdaleny Witkiewicz to lektura, która winna być dopuszczona do użytku dopiero po trzydziestym roku życia.
Recenzja „Ballady o Ciotce Matyldzie” od http://ksiazkowoczyta.blogspot.com
Tytułowa Ciotka Matylda nie jest wcale nobliwą i stetryczałą staruszką, wręcz przeciwnie jest to niezwykle elegancka kobieta, miłośniczka herbatki z koniaczkiem mająca ogromne poczucie humoru i dystans do siebie samej… Jej niezwykle pozytywne usposobienie przyciągnęło do niej kiedyś dwóch braci – Olusia i Przemcia – barczystych osiłków o bardzo dobrych sercach, którzy do dziś jej pomagają…
Poznajemy także Joankę ulubienicę ciotki Matyldy… Dziewczyna właśnie spodziewa się dziecka i choć wszyscy włącznie z lekarzem uważają, iż będzie chłopiec, Matylda twierdzi, że będzie dziewczynka i prosi Joankę o nadanie dziecku jej imienia, gdyż tak się składa, że jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi postanawia umrzeć… 🙂
Tak też się dzieje, a młoda mama z małą Matyldą trafia pod opiekuńcze skrzydła Olusia, Przemcia i jego żony Patrycji i staje się jednocześnie współwłaścicielka niezwykle intratnego acz tajemniczego biznesu…
„Ballada o ciotce Matyldzie” to pełna ciepła historia o szczerej i bezwarunkowej przyjaźni o tym, że rodziną nie zawsze muszą być osoby spokrewnione ze sobą więzami krwi… Autorka podkreśla, że warto wierzyć w marzenia, bo koniec końców przecież się spełniają, a postać Joanki uświadamia nam, że pozorny „koniec świata” może stać się nowym początkiem, a na samospełnienie i prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno…
Natomiast postacie Olusia i Przemcia podobnie jak wspomniany wyżej biznes, o którym dowiecie się czytając niniejsza książkę uświadamiają czytelnikowi, iż nie należy patrzeć na człowieka czy jakąkolwiek inną kwestię w sposób wyłącznie powierzchowny, gdyż może się to okazać bardzo krzywdzące…
Według mnie fenomen tej książki polega na tym, iż historia napisana jest z przymrużeniem oka, a jednocześnie przekazuje istotne życiowe prawdy…
Gratuluję autorce pomysłu i z całą pewnością sięgnę po inne publikacje autorstwa Pani Magdaleny, gdyż z ciotką Matyldą i resztą ferajny bardzo się zaprzyjaźniłam 🙂
Gorąco polecam!