„Wizjer” Magdaleny Witkiewicz został uznany za najlepszy kryminał 2021 roku w plebiscycie „Złotego Kościeja”. Zdecydowali o tym czytelnicy, którzy wzięli udział w głosowaniu podczas 11 edycji popularnego wydarzenia.
– Wizjer jest pierwszą moją powieścią, która nie jest „literaturą obyczajową” i dlatego ta nagroda cieszy chyba jeszcze bardziej! Napisanie tej książki było sporym wyzwaniem i wymagało dużo pracy. Uwielbiam wyzwania i chciałam się sprawdzić w innym gatunku. Jak widać – udało się! Czytelnikom się podoba, a to najważniejsze– podkreśla dziękując za oddane głosy Magdalena Witkiewicz.
„ZŁOTY KOŚCIEJ” to plebiscyt organizowany corocznie przez Kostnicę – miejsce pierwszego wyboru dla fanów fantastyki, thrillerów, kryminałów, sensacji i horrorów niezależnie od formy przekazu. Celem nagrody „Złotego Kościeja” było wyróżnienie najlepszych książek, okładek, opowiadań i wydawców, których twórczość dotarła do szerokiej publiczności w 2021 roku.
Statuetki „Złotego Kościeja” zostały przyznane w 8 kategoriach kryminału, thrillera, horroru, fantastyki, opowiadania, krajowego hitu, okładki i wydawcy roku.
***
Magdalena Witkiewicz jest bestsellerową autorką powieści dla dorosłych i dla dzieci. Nazywana specjalistką od szczęśliwych zakończeń, opowiada poważnych sprawach w lekkim, a czasami nawet w bardzo lekkim stylu. Sprzedaż jej książek przekroczyła milion egzemplarzy. Wielokrotnie nominowana w Plebiscycie Książka Roku portalu lubimyczytać.pl. Tłumaczenia jej powieści ukazały się m.in. w Wietnamie, na Litwie oraz w Stanach Zjednoczonych. Uwielbiana przez czytelników powieść „Wizjer” została nominowana do nagrody „Bestsellerów EMPIKU”.
Trwa głosowanie w plebiscycie o nagrodę „Złotego Kościeja”. Do 11 edycji popularnego wydarzenia został nominowany „Wizjer” autorstwa Magdaleny Witkiewicz. Tą porywającą i momentami mrożącą krew w żyłach na dodatek pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji opowieść czytelnicy będą mogli wybrać w kategorii Najlepszy Kryminał Roku, decydując o tym w drodze głosowania za pośrednictwem strony organizatora, którym jest portal Kostnica.com.pl.
Kostnica to miejsce pierwszego wyboru dla fanów fantastyki, thrillerów, kryminałów, sensacji i horrorów niezależnie od formy przekazu. Celem nagrody Złotego Kościeja jest wyróżnienie najlepszych książek, okładek, opowiadań i wydawców, których twórczość dotarła do szerokiej publiczności w 2021 roku.
– To pierwszy thriller mojego autorstwa, dlatego też nominacje do wszystkich plebiscytów cieszą mnie podwójnie. Myślę sobie, że wtedy udowodniłam sobie, że oprócz szczęśliwych zakończeń i romantycznych historii potrafię stać nieco mocniej na ziemi. Oczywiście o ile mam na to ochotę. W tej książce przez chwilę mogłam wykorzystać umiejętności, które nabyłam na początku mojej drogi zawodowej, gdy pracowałam jako analityk w banku, tworzyłam modele ekonometryczne i robiłam skomplikowane analizy – opowiada Magdalena Witkiewicz.
Czytelnicy serwisu Kostnica rozpoczęli typowanie swoich faworytów w połowie stycznia. W 8 kategoriach konkursowych mierzy się wiele elektryzujących tytułów. Doceniony przez krytyków i miłośników literatury „Wizjer” określany jest, jako jeden z faworytów, ponieważ kanwa jego historii jest szczególnie bliska wielu odbiorcom gatunków z „dreszczykiem”.
– Ta powieść otwiera oczy na dzisiejszy świat. Na współczesne media. Podkreśla, że nie da się odciąć od internetu, od technologii, ale powinniśmy zdawać sobie sprawę z możliwości, które ta technologia oferuje i z niebezpieczeństw, które na nas czyhają – podsumowuje autorka.
Walka na głosy czytelników zakończy się 5 lutego br. Dla osób, które wzięły w nim udział organizator przygotował niespodziankę w postaci losowania nagród, których pulę stanowią książki nominowane w plebiscycie. Szczegóły pod adresem http://bityl.pl/Ol9eD.
***
Magdalena Witkiewicz jest bestsellerową autorką powieści dla dorosłych i dla dzieci. Nazywana specjalistką od szczęśliwych zakończeń, opowiada poważnych sprawach w lekkim, a czasami nawet w bardzo lekkim stylu. Sprzedaż jej książek przekroczyła milion egzemplarzy. Wielokrotnie nominowana w Plebiscycie Książka Roku portalu lubimyczytać.pl. Tłumaczenia jej powieści ukazały się m.in. w Wietnamie, na Litwie oraz w Stanach Zjednoczonych. Uwielbiana przez czytelników powieść „Wizjer” została nominowana do nagrody „Bestsellerów EMPIKU”.
To najprawdopodobniej najbardziej nietypowa aukcja wspierająca tegoroczną Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Przedmiotem, który można wylicytować jest imię i nazwisko jej zwycięzcy w najnowszej powieści Magdaleny Witkiewicz.
– Przed każdą kolejną edycją finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy zastanawiam się, co mogę zrobić, aby jak najbardziej wesprzeć zbiórkę. Serduszka na sprzęcie medycznym są mi bliskie, po raz pierwszy spotkałam się z nimi w chwilach narodzin moich dzieci, których słuch był badany sprzętem zakupionym dzięki WOŚP. Gram z Orkiestrą od samego początku, co roku szukając w niej dla siebie możliwości dołożenia cegiełki do kolejnych zakupów medycznych zespołu Jurka Owsiaka. Planując nową powieść pomyślałam, że jej bohaterem powinna być osoba o wielkim sercu, więc chcąc pomóc przeznaczeniu stworzyłam na Allegro aukcję, której przedmiotem jest możliwość wylicytowania swojego udziału w mojej książce – wyjaśnia Magdalena Witkiewicz pisarka.
To nie lada gratka dla miłośników literatury, tym bardziej, że jak podkreśla pisarka charakter bohatera wciąż jest owiany tajemnicą.
– Nie gwarantuję, że będzie kryształowym charakterem. Może być żigolakiem, przestępcą albo okropną wiedźmą! Może też być ideałem. Kto wie? Wystarczy zaryzykować biorąc udział w aukcji – dodaje pisarka.
Gwarancją jest na pewno szczęśliwe zakończenie powieści. Z tych słynie Magdalena Witkiewicz, autorka bestsellerów, które za każdym razem podbijają serca czytelników już od chwili premiery. Finał Wielkiej Orkiestry świątecznej Pomocy będzie również okazją do spotkania z pisarką, która będzie kwestować na ulicach Gdańska.
– 30 stycznia będę na bieżąco informować w instastories na Instagramie, gdzie aktualnie jestem i na ile wspólnie udaje się nam zapełnić puszkę WOŚP. Mam nadzieję, że razem wypełnimy ją po brzegi. W takich „okolicznościach przyrody” liczę również na spotkania z czytelnikami, jeżeli ktoś przyniesie książkę do podpisania, zrobię to z wielką przyjemnością – zaprasza Magdalena Witkiewicz.
Aukcja internetowa imienia i nazwiska w powieści znajduje się pod adresem https://bit.ly/3qxYvwo. Licytacja potrwa do 19 stycznia.
***
Magdalena Witkiewicz jest bestsellerową autorką powieści dla dorosłych i dla dzieci. Nazywana specjalistką od szczęśliwych zakończeń, opowiada poważnych sprawach w lekkim, a czasami nawet w bardzo lekkim stylu. Sprzedaż jej książek przekroczyła milion egzemplarzy. Wielokrotnie nominowana w Plebiscycie Książka Roku portalu lubimyczytać.pl. Tłumaczenia jej powieści ukazały się m.in. w Wietnamie, na Litwie oraz w Stanach Zjednoczonych. Uwielbiana przez czytelników powieść „Wizjer” została nominowana do nagrody „Bestsellerów EMPIKU”.
Trwają zdjęcia do filmu na podstawie bestsellerowej powieści „Uwierz w Mikołaja” autorstwa Magdaleny Witkiewicz. Scenariusz napisała Ilona Łepkowska, a w role uwielbianych przez czytelniczki bohaterów wciela się plejada gwiazd polskiego kina. Świąteczna produkcja jest debiutem gdańskiej pisarki na dużym ekranie.
– Jestem niezmiernie podekscytowana tym, że bohaterowie, których stworzyłam pojawią się na ekranie. „Uwierz w Mikołaja” jest pierwszą moją książką, która będzie sfilmowana, więc wszystko jest dla mnie zupełnie nowe! Bardzo się cieszę, że mogę podglądać cały ten proces od początku, że pani Ilona Łepkowska, gdy zauważyła, że nie wtrącam się zanadto dopuściła mnie do oglądania tego fascynującego widowiska, jakim jest praca nad filmem. Nie zdawałam sobie sprawy, że tyle z tym roboty. Oglądałam castingi i naprawdę niesamowitym było patrzeć na aktorów, którzy mówią słowami, które kiedyś napisałam i grają role, które im wymyśliłam. I to takich aktorów! Po prostu, marzenia się spełniają, a ja cieszę się jak mała dziewczynka, która czeka na pierwszą gwiazdkę! – mówi Magdalena Witkiewicz, autorka książki.
W wielowątkowej powieści, która dowodzi, że magia Bożego Narodzenia naprawdę istnieje zagrają świetnie znani wielopokoleniowej publiczności m.in.: Teresa Lipowska, Dorota Stalińska, Dorota Kolak, Marta Lipińska, Elżbieta Starostecka, Ewa Szykulska, Krystyna Tkacz, Maciej Damięcki, Bohdan Łazuka, Agnieszka Więdłocha, Antoni Pawlicki, Mateusz Janicki, Aleksandra Grabowska, Grzegorz Daukszewicz, Patryk Pniewski oraz Cezary Żak.
Ciekawostką jest zmiana miejsca akcji filmu, która w powieści rozgrywa się na Kaszubach.
– Przed rozpoczęciem zdjęć zastanawiałyśmy się z Iloną, czy w planowanym terminie produkcji spadnie śnieg na Pomorzu. W ostatnich latach bywało różnie, a nam potrzebna była scenografia prawdziwej polskiej zimy nawet z zaspami po kolana. Dlatego akcja filmu została umiejscowiona w malowniczym górskim miasteczku, jakim jest Bielsko-Biała, z rynkiem, klimatycznymi uliczkami i zachwycającym krajobrazem dookoła – opowiada Magdalena Witkiewicz. – Powieść „Uwierz w Mikołaja” wysłałam do Ilony zaraz po premierze. Dostrzegła w niej potencjał i przekonała Tadeusza Lampkę do zakupu praw do ekranizacji – dodaje pisarka.
Ilona Łepkowska jest również producentką filmu. Za reżyserię odpowiada Anna Wieczur świetnie znana z czwartej serii „Kogel Mogel”. Zdjęcia do produkcji są realizowane w Bielsku-Białej i okolicach (Goczałkowice-Zdrój, okolice Milówki) oraz w Warszawie. Producentem filmu jest MTL MAXFILM.
Premiera kinowa „Uwierz w Mikołaja” planowana jest na 21 października 2022 roku.
„Film wsparty finansowo przez Polski Instytut Sztuki Filmowej”.
***
Magdalena Witkiewicz jest bestsellerową autorką powieści dla dorosłych i dla dzieci. Nazywana specjalistką od szczęśliwych zakończeń, opowiada poważnych sprawach w lekkim, a czasami nawet w bardzo lekkim stylu. Sprzedaż jej książek przekroczyła milion egzemplarzy. Wielokrotnie nominowana w Plebiscycie Książka Roku portalu lubimyczytac.pl. Tłumaczenia jej powieści ukazały się m.in. w Wietnamie, na Litwie oraz w Stanach Zjednoczonych. Uwielbiana przez czytelników powieść „Wizjer” została nominowana do nagrody „Bestsellerów EMPIKU”.
Lubię podsumowywać rok. Bo widzę, że dużo się działo, widzę, że idę do przodu. Ten rok był szczególny.
✔ Przede wszystkim dlatego, że mam PRACOWNIKA ROKU!
To pierwszy cały rok z Gosią i to naprawdę był dobry rok. Rok, w którym mogłam codziennie dzielić się z nią swoimi sukcesami, mogłyśmy razem płakać, wzruszając się i mogłyśmy razem denerwować się rzeczami, które nie do końca wychodziły. Ale o tych już zapomniałam!
Tysiące kilometrów razem przejechanych w samochodzie i razem prześpiewanych!
Gosia stała się bratnią duszą, przyjaciółką i naprawdę nie lubię, gdy chodzi na urlop! Już weekend to jest zbyt dużo wolnego ode mnie!
Myślę, że to głównie dzięki Gosi na spotkania autorskie nie chodziłam w różowej piżamie! 🙂
Ten rok był obfity w wiele spotkań autorskich. Naliczyłam 43! Przejechałam Polskę wzdłuż i wszerz. Na spotkaniach poznałam wielu fantastycznych Czytelników. Jak widać na powyższym obrazku jestem coraz bardziej znana i paparazzi czyhają na wielu drogach!
Nowe książki
W styczniu skończyłam pisać książkę, którą do tej pory uważam za najważniejszą. "Jeszcze się kiedyś spotkamy". Jeżeli mielibyście przeczytać tylko jedną moją książkę, to sięgnijcie po tę. Została ona wydana w maju i bobiła chyba wszelakie rekordy sprzedażowe. Mówicie, że to moja najlepsza książka!
W lutym zrobiłam Wam niespodziankę. Zrobiłam gatunkowy skok w bok. Razem ze Stefanem Dardą napisałam książkę w której nic nie jest takie, jakie się wydaje. "Cymanowski Młyn". Bardzo jestem zadowolona z tej książki - dużo się nauczyłam. Myślę, że gdyby nie ta współpraca, "Jeszcze się kiedyś spotkamy" nie byłaby tak dobra... A ze Stefanem? Myślę, że nasza współpraca zapoczątkowała kawałek fajnej znajomości, a może nawet przyjaźni? Nie szafuję nigdy tym określeniem, ale tyle godzin przegadanych (i tyle butelek wina wypitych, ale o tym ciii)...
Latem pisałam zimową książkę "Uwierz w Mikołaja", która ukazała się tuż przed Gwiazdką i zbiera tak pozytywne opinie, że postanowiłam napisać drugą część. Ha! Nie wiedzieliście, prawda?:)
Rok 2019 był przede wszystkim rokiem brania spraw w swoje ręce. Odzyskałam prawa autorskie do kilku książek audio, tłumaczeń i filmów i zaczęłam działać...
A może - porównując do ogrodnictwa - był to rok siania. Niektóre "rośliny" kiełkowały szybko, na inne trzeba trochę poczekać. O zasianiu jednych już wiecie, niektóre już widać, inne jeszcze głęboko w ziemi. Nie mówię jeszcze o nich, by nie zapeszyć. A może powinnam głośno krzyczeć i swoim zwyczajem je wizualizować?
W tym roku podpisałam umowę ze Storytelem na książki dla dzieci i na GPS Szczęścia. "Mateusz i zapomniany skarb" możecie już tam słuchać. Samodzielnie wydałam również tę książkę na płycie. To znaczy chyba, że stałam się wydawcą? 🙂 Możecie ją kupić na spotkaniach autorskich i w moim sklepie.
Podpisałam umowę z wydawnictwem Skarpa Warszawska na coś, co Was niebawem również zaskoczy!
Byłam na targach książki we Frankfurcie i w Moskwie.
Przygotowałam informacje o swoich książkach w trzech językach.
Rozmawiałam z wydawcami niemieckimi i rosyjskimi. "Jeszcze się kiedyś spotkamy" jest w trakcie tłumaczenia na niemiecki, wydawcy wstępnie są zainteresowani, a ja już wizualizuję sobie tę okładkę w kolorze sepii z tytułem "Wir werden uns mal wiedersehen".
W Moskwie poznałam Jurija Czajnikowa. Świetnego tłumacza i bardzo interesującego człowieka. Jestem dobrej myśli, co do rynku rosyjskiego. Zostało zasiane, liczę na to, że wyrośnie!
Najważniejszą jednak wiadomością tego roku jest ta, że podpisałam umowę na ekranizację "Uwierz w Mikołaja". Liczę, że tym razem moje marzenie się spełni!
Poznałam cudne dziewczyny na Charmsach Biznesu. Mam przeczucie, że razem zdziałamy wiele dobrego. I wiem, że to dopiero początek. Zaproponowano mi udział we Writing Retreat nad jeziorem Garda, propozycję tę z przyjemnością przyjęłam!
Otwierałam Bibliotekę w Gminie Gardeja, byłam prezentem urodzinowym dla Iwony, pobiegłam na indywidualne spotkania autorskie do sklepu spożywczego i apteki.
Wprost zaliczyło mnie do dwudziestki najbardziej poczytnych pisarzy w Polsce...
Prywatnie
A poza tym... Nadal nudnie-cudnie. Kocham tego samego męża (na dodatek własnego), cieszę się sukcesami dzieci (i denerwuję się, gdy się kłócą), nade wszystko lubię pracować w nocy i potem to odsypiać oraz zakładać na siebie różowy dres!
Odwiedziłam Londyn,
Kupiłam marzenia. Moje miejsce na ziemi jest już moje.
Krowa została nazwana moim imieniem!
Nauczyłam się robić confetti patchwork (o matko, jeszcze go nie skończyłam!)
Zostałam morsem!
Zatem na plus!
(Z kilogramami niestety też - ale przecież nie można mieć wszystkiego!)
Cieszę się, że moja firma Pracownia dobrych myśli rozwija się, nadal niesie dobre myśli i cieszę się, że wciąż idę dalej, wyżej i bardziej. Cieszę się swoim sukcesem, ale też zastanawiam się, gdzie mnie jeszcze nie było. I jestem przekonana, że jeżeli chcesz coś osiągnąć, musisz wydeptać swoje ścieżki. Nikt za ciebie tego nie zrobi.
A jaki będzie następny rok?
Bogaty w wyzwania literackie, uboższy w spotkania autorskie. Wznowienia i nowości. Już teraz wiem, że jedyną trasą, w jaką pojadę będzie ta kwietniowa na Lubelszczyźnie. Nie będzie mnie na targach w Warszawie, ani w Krakowie, gdyż w tym czasie mam zaplanowane pewne zabiegi zdrowotne. Jak dojrzeję, napiszę Wam też o tym. 🙂
Gdy wspominam Pawła Adamowicza uśmiecham się. Miałam okazję poznać go osobiście kiedyś podczas podróży samolotem na Targi Książki w Krakowie. Podzielę się z Wami tym wspomnieniem, do którego sama się uśmiecham…
Jechałam na Targi Książki do Krakowa. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było. Promowałam chyba Zamek z piasku. Wybrałam samolot. Już w autobusie, który nas wiózł do samolotu zobaczyłam Pana Prezydenta. Myślę sobie – przecież go znam! To mój prezydent!
Podeszłam do niego. Przedstawiłam się, powiedziałam, że mam spotkanie autorskie w Krakowie i że serdecznie go zapraszam na to spotkanie.
Pan Prezydent miło ze mną porozmawiał, powiedział, że niestety obowiązki nie pozwalają mu przyjść. I nagle mówi.
– Pani Magdo, ale zapraszam panią na wódkę!
O matko!
Oczywiście byłam pewna, że żartuje.
Chwilę potem zadzwoniłam do mojego brata i mówię:
– Ty wiesz? Pan prezydent Adamowicz zaprosił mnie na wódkę!
A mój brat na to. – Tak, tak, a mnie Angela Merkel na wino.
Oczywiście nie uwierzył.
Każdy, kto był na Targach w Krakowie, wie, jakie to jest targowe szaleństwo. Tłumy na ulicach, w dzień i w nocy. Wieczorem poszłam z koleżankami na wino, sobie siedzimy i dzwoni telefon. Numer nieznany. Jedyną osobą, jaka dzwoniła wtedy z numeru nieznanego był mój brat. Więc odbieram.
– No halo?
– Dzień dobry pani Magdo, mówi Paweł Adamowicz, byliśmy umówieni na wódkę. – Kuba! Nie wydurniaj się! – byłam pewna, że mój brat robi mi kawał. – Pani Magdo, ale tu naprawdę Paweł Adamowicz.
– Terefere. – Pani Magdo, może dam pani mojego asystenta.
Uwierzyłam.
– O Boże, przepraszam pana, panie prezydencie! Byłam pewna, że to mój brat kawał sobie robi!
Faktycznie, Pan Prezydent wraz z całą ekipą z Trójmiasta (To był targowy rok poświęcony literaturze z Pomorza i Kaszub) siedział w restauracji niedaleko rynku. Gdy wchodziłam, zobaczyłam, że przed drzwiami stał uliczny grajek. Trzymał akordeon i grał.
Weszłam do środka, zostałam bardzo miło przywitana. Trochę porozmawialiśmy, dałam w prezencie książkę dla jego żony. Potem pan prezydent chciał zaprosić tego grajka do środka, ale obsługa się nie zgodziła. Ja pożegnałam się i wyszłam.
Gdy wracałam na rynek, Kraków spowiła mgła. Dochodziła już chyba północ, lampy się oczywiście paliły, ale cały Kraków był we mgle. I tej nocy spotkałam towarzystwo z Wydawnictwa Filia. Marysię, Olgę i Mateusza. Rozmawiam z nimi, opowiadam, że byłam „na wódce” z panem prezydentem, śmiejemy się. Nagle słychać dźwięk akordeonu.
Patrzymy, przez mgłę wyłania się jakiś tłum. Kilkanaście osób. Na przedzie idzie przygrywający na akordeonie grajek i jakiś wysoki, czymś wymachujący mężczyzna.
Widok niesamowity. Wyłaniali się z tej mgły, jak w jakimś śnie.
Ja patrzę na wymachującego czymś mężczyznę i nagle do mnie dotarło.
– O matko! To przecież pan prezydent! – zawołałam. – O matko! On wymachuje naszą książką! – Powiedziała Olga, albo Marysia. – Jak z Hrabala. – skwitował Mateusz.
I taki widok mam przed oczami. Uśmiechnięty, wesoły, wyłania się z tej ogromnej mgły i radośnie macha moim Zamkiem z piasku.
Spoczywaj w spokoju, Panie Prezydencie. Dziękuję. Za tę uważność.
Zobaczcie, jakie to dziwne, że to, co było w tym roku moim największym sukcesem, okazało się również największą porażką. Czasem tak bywa.
Zawsze wiem, że w czasie dedlajnu powinnam się trochę ruszać, by nie odchorowywać pisania niemalże przez całą dobę, a zawsze o tym zapominam.
Rok zaczął się idealnie pod względem sportowym. Biegałam, ruszałam się, tryskałam energią. Przebiegłam swoje pierwsze 7 kilometrów w życiu. A potem usiadłam do książki. „Nie ma jak u mamy”. Pisałam ją na Kaszubach, w pięknych okolicznościach przyrody, na… fotelu służącym raczej do opalania, niż do pracy. Pisałam cały dzień i pół nocy, jak to ja. A może raczej całą noc i pół dnia. Skutkiem tego była spora kontuzja. Bolała mnie noga, plecy. Teraz nie ma ostrego bólu, ale jeszcze czasem go czuję. Ale pamiętam, gdy leżałam latem na podłodze i płakałam, bo nie dawałam rady.
Zatem przestałam biegać, bo przecież nie mogłam, przestałam się ruszać, bo nie znalazłam właściwego ruchu dla mojej kontuzji. Zatem robiłam NIC.
Potem, w październiku doszła kontuzja barku. Boli mnie z różnym nasileniem. Tak, dojrzałam do tego by iść do lekarza. Nawet się dzisiaj zapisałam! Tylko wiecie, z lekarzami to ja mam tak. Egzystuję, żyję, to po co ja mam zawracać im głowę? Przecież tak naprawdę mi nic nie jest. A to, że mnie boli mnie ręka przy zapinaniu stanika? Cóż, przecież mogę chodzić bez!
Nie mogę popełnić tego samego błędu przy tym dedlajnie…
Od jakiegoś czasu zapisałam się na portalyogi.pl i ćwiczę. Na razie spokojnie i wolno, piętnastominutowe ćwiczenia na kręgosłup, ale naprawdę chcę wrócić do biegania. Pamiętam to uczucie, gdy biegłam przez las i czułam taką cudną wszechogarniającą WOLNOŚĆ. W czerwcu jadę też do sanatorium, może nauczą mnie dbać o ten mój kręgosłup.
Plan jest mój następujący:
Chodzenie. Przeproszę się z kijkami i gdy pogoda będzie znośna, pójdę do lasu. 5 kilometrów
Yoga. Myślę, że nie zaszkodzi, a ćwiczenia na kręgosłup nikomu nie zawadzą. A może spróbować pilatesu?
Qczaj – jego trening wzmacniający mięśnie jest dość krótki i baaardzo fajny.
Mata Pranamat. – też zaniedbałam ją ostatnio. Akupresura działa całkiem dobrze. Znajdę te 10 minut dziennie by poleżeć na niej.
Wrócę do diety. Jeszcze trochę kilogramów przede mną. Czas zacząć drugi etap wyzwania.!
WODA. Ostatnio zaniedbałam się też pod tym względem. Lepiej się czuję, gdy piję przynajmniej te 2,5 litra wody. I cera też jest dużo ładniejsza.
Witaminy. Paulina z Sandiet na podstawie moich wyników krwi opracowała właściwe dla mnie witaminy.Oczywiście je już kupiłam, ale jeszcze grzecznie siedzą w zamkniętych pudełkach. Mam bardzo duży niedobór witaminy D3. A czytając za co ona odpowiada, mam wrażenie, że za WSZYSTKO.
Z tym sportem to jest tak właśnie jak z witaminami. Jak weźmiesz jedną, nie poczujesz różnicy. Jak weźmiesz kilka, też pewnie nie. Ale po jakimś czasie czujesz się lepiej i pewnie nie wiążesz tego bezpośrednio z witaminami. Zatem z lenistwa przestajesz je brać. I znowu jest gorzej.
Po raz kolejny w życiu przekonałam się, że Witaminę S. (sport) trzeba brać regularnie. Muszę brać przykład z mojego męża, który CODZIENNIE robi poranną gimnastykę i oprócz tego co drugi dzień jest na siłowni. I może nie jest najchudszy, ale na pewno jest w formie. Gdybym ja była tak dobrze zorganizowana! I tak się słuchała siebie!
U mnie jest problem taki, że nie potrafię wyegzekwować od siebie tego, co sobie sama narzucę. Nie słucham się siebie. Znacie jakiś sposób na to? Może muszę kupić sobie jakiś webinar Pani Swojego Czasu, bo inaczej zginę marnie. A nawet już sobie chyba kiedyś kupiłam i nie miałam tyle systematyczności, by go do końca obejrzeć, czy wcielić w życie.
Jeżeli popatrzeć na ostatnie pięć lat, to ruszam się całkiem sporo. Ale robię to zrywami półrocznymi. I nie jest to dobre. No cóż. Pora pamiętać o Witaminie S, podobnie jak o D3. O niej tez zapominam.
Pamiętam tylko o lekach na tarczycę, bo wiem, że bez nich nie mogę normalnie funkcjonować. Może pora sobie wmówić, że w miarę upływu lat funkcjonowanie bez witaminy S jest również niemożliwe?
Zastanawiam się też nad zainwestowaniem w fotel do pisania. Są takie z podnóżkiem i stolikiem na laptopa! Chyba trzeba w końcu porzucić mój fotel i zabrać się do pracy profesjonalnie.
Jak na razie czuję się z lekka obolała, skontuzjowana i stara. Ale wiem, że jestem w stanie to zmienić w miesiąc. Zatem do dzieła!
Szczęśliwego nowego roku kochani!
A ja wyciągam matę do Yogi, poćwiczę, a potem obejrzę z dziećmi na Netflixie Kluseczkę.
Ja mam w dedlajnie kolejne przemyślenia. I chciałabym się dowiedzieć, jak Wy sobie z tym radzicie. Bo ja – cóż. Średnio. Ale się staram!
Zaczęło się wszystko od fiolek i buteleczek. Tych na wannie. Otóż przestraszyła mnie ilość zaczętych szamponów, mydeł, balsamów do ciała i innych różnych rzeczy, które kiedyś kupiłam z zamiarem zużycia i bycia piękną, a które stały w głębokim zapomnieniu.
I postanowiłam sobie jakiś miesiąc temu, że nie kupię żadnego kosmetyku, dopóki nie zużyję starych. No staram się z grubsza patrzeć na daty ważności 🙂
I powiem Wam, że naprawdę przez miesiąc nie kupiłam nic, jeżeli chodzi o kosmetyki, środki do prania i chemię do czyszczenia. A zaczęłam nieco zużywać. Owszem, brakuje mi już niektórych rzeczy, wtedy dziwnym trafem okazuje się, że niezaczęta butelka stoi w szafie, albo w szufladzie mam kilka próbek. Mówię Wam, zapasów na trzy lata…
Proszek wykańczam stary (oczywiście wolę kapsułki, ale się zawzięłam), pasty do zębów rozpoczęte cztery wykańczam, szampony, mydła i naprawdę mam olbrzymią satysfakcję, jak wyrzucę kolejną pustą butelkę, a na tej mojej wannie jest coraz więcej miejsca.
Kolejna rzecz to jedzenie. O matko. Aż się wstydzę przyznać, że zdarza mi się wyrzucać jedzenie. Jakoś ostatnio właśnie moje myśli krążą wokół tej całej filozofii „no waste”, ale jeszcze nie umiem sobie z tym poradzić. Przeczytałam ostatnio w internecie, że tylko w Polsce 9 mln ton jedzenia każdego roku ląduje na śmietniku. Nawet 4 miliony Polaków przyznają się do wyrzucania jedzenia każdego dnia. Aż trzy razy więcej osób robi to przynajmniej raz w tygodniu. A ile osób się nie przyznaje? Statystycznie w koszu czteroosobowej rodziny ląduje 200 zł. Miesięcznie to 2400. Jakieś wakacje już by można za to zorganizować, a ile książek kupić?
Jak sobie poradzić z tym, by nic nie wyrzucać? Ja sama zrobiłam ostatnio porządki w kuchennych szafkach i niestety było sporo rzeczy przeterminowanych. Znalazłam też zapasy. Zapasy, jakby mnie zamknęli w domu na miesiąc. Chociaż w dobie zakupów spożywczych internetowych to nie byłby problem… Z orzechowych zapasów zrobiłam jednego dnia ciasto, a drugiego muffinki, a trzeciego kokosanki z żelaznych zapasów wiórków kokosowych. (Po co mi 4 wielkie paczki wiórków???)
Z zamrażarki wyjęłam ryby. Chyba 3 różne gatunki, zrobiłam z nich improwizację na temat ryby po grecku.
Jak sobie radzicie z planowaniem jedzenia? Siadacie jednego dnia, w sobotę i planujecie co będzie na obiad w poszczególne dni? Czy na żywioł?
Dlaczego nikt w szkole nas nie uczy organizacji życia domowego? Takie przystosowanie do życia w rodzinie byłoby całkiem niezłe. Ja wiem, tego powinniśmy się nauczyć w domu, ale ja niestety nigdy nie zwracałam uwagi, jak robi to moja mama. Ona potrafiła ugotować zupę z niczego i z niczego ugnieść najlepsze ciasto na świecie. I zawsze wystarczało tego jedzenia dla naszej rodziny i ewentualnych niespodziewanych gości. Miała zapasy, owszem, ale ileż można mieć zapasów w dwupokojowym mieszkaniu?
Poza tym reklamówki. Reklamówki, torby, worki foliowe, torebeczki. Mam wrażenie, że zajmuje to wszystko połowę mojej kuchni. Od miesiąca mam żelazną zasadę, że nie kupuję reklamówek. Nie biorę ich ze sklepu. Zawsze mam swoją torbę, albo koszyk, albo jedną z tych stu reklamówek, które wiszą w kuchni. Macie pomysł na wykorzystanie tychże?
Dzisiaj koleżanka na facebooku pokazała woreczek z firanki, który zabiera do sklepu, by zapakować w nie pieczywo. Może to też sposób? Widziałam też takie woreczki na warzywa, tak, te warzywa, które sprzedają nam w sklepie, uprzednio zapakowane do małych foliowych woreczków. Jednak u mnie to chyba nie jest jeszcze ten etap, ale kto wie?
Zawsze patrzyłam z przymrużeniem oka na modę minimalizmu, która kilka lat temu zapanowała w Polsce, jednak z biegiem czasu mam wrażenie, że zarastam w rzeczy, które zupełnie są mi niepotrzebne. Owszem ładne, ale kompletnie nieprzydatne. I nawet nie cieszą już oka.
I nawet książki. Książki, które mam na półce są też w ebookach, mam je na czytniku, a w większości są też w abonamencie Legimi. Całe szczęście, że mama moja ma duży dom i wielką bibliotekę, przetransportuje je do niej…
Co robicie z rzeczami, które są jeszcze w dobrym stanie, całkiem ładne, ale Wam już się znudziły? I naprawdę, naprawdę potrzebujecie zmian?
Ja kupiłam sobie nowy mikser, bo ten w moim domku letniskowym się popsuł. Mikser o którym marzyłam od lat.
I z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że lepiej mieć jest jedną rzecz, ale bardzo dobrą, niż wiele takich z których nie jestem do końca zadowolona. To tak jak z przyjaciółmi. Fajnie, gdy jest jeden, ale najlepszy.
Idę teraz sprzątać garderobę. Włóczki i tkaniny. Na szczęście Przyjaciółka potrzebuje włóczki i tkaniny do terapii zajęciowej w domu opieki dla starszych osób. To oddam to, co niepotrzebne. Zastawa stołowa leci do rodziny, której się spalił dom, dam też kilka obrusów i pościel z Kubusiem Puchatkiem, bo przecież moje dzieci na Kubusia już są za dorosłe;)
No i widzicie, takie przemyślenia. Na gazie rosół, bo mam w szafce milion paczek makaronów, a potem będzie krem z buraków. Gdyż buraki kupiłam juz dawno temu i jeszcze ich nie wykorzystałam.
Jeżeli macie jakąś receptę na to, o czym piszę, koniecznie się nią podzielcie. A ja idę do garderoby. Włączę sobie jakiegoś audiobooka i zobaczę, jakie skarby kryje moja garderoba. A kryje z pewnością! (miałam to zrobić wczoraj, ale nie dałam rady!)
Z ubraniami jeszcze nie robię porządku. Jakoś nie mam na razie do tego melodii. No bez przesady:)
Jeszcze jako bonus chciałam przytoczyć list Magdy (za jej przyzwoleniem).
U mnie zaczęło się podobnie 😉 Też od butelek, niezużytych kremów pokrytych warstwą kurzu…. Wtedy też – podobnie jak i Ty zorientowałam się, że utonęłam w reklamówkach, zapasach, przeterminowanych przyprawach, książkach do których już nie wracam, albo których w ogóle nie przeczytałam…. Przypomniałam sobie o starej książce, która nauczyła mnie jak wkraczać w dorosłość, a na którą kiedyś – jeszcze jako nastolatka natknęłam się przypadkiem w bibliotece.Nie pamiętałam jednak autora, tytułu już tym bardziej nie…Ale mam przyjaciółkę. Wiekową. Taką po 60 – i tak – to jest najlepsze towarzystwo dla 30-latki…. Gabi jest cudowna, bardzo zorganizowana i na swojej 30- metrowej kawalerce ma cudownie zorganizowaną przestrzeń, o której ja w tamtej chwili mogłam pomarzyć na swoich 60 metrach… Dostałam od niej tę książkę:
Nie jest to ta sprzed lat, ale również bardzo fajna… Podręcznik dla szkół zasadniczych i średnich rolniczych… Czyli kiedyś chyba jednak w szkołach tego uczyli 😉 W ogóle szkoła kiedyś a szkoła dziś to ogromna przepaść pedagogiczna… Jednorazówki zużyłam jako worki na plastikowe śmieci. Zaopatrzyłam się w materiałowe torby, których zawsze noszę w torebce dwie, na wypadek gdyby po zakupach nie chciało mi się jej odłożyć z powrotem do torebki mam wtedy drugą zapasową 😉 Czasem zdarza się jednak, że i taka jednorazowa jednak się pojawi – wyrzucam od razu bez sentymentu do plastikowych śmieci… Kosmetyki przesegregowałam i porozdawałam. Też zapewne masz za dużo nieotwartych pudrów, szminek, szamponów, farb do włosów, z których możesz zrobić piękną paczkę dla przyjaciółki… Podobnie pozbyłam się niepotrzebnych durnostojek i nienoszonych już ubrań… Ja miałam więcej miejsca, przyjaciele szczęśliwi… Dziś ozdobą u mnie w domu są okazjonalnie – jarzębina w wazonie, bez, szyszki, żołędzie i kasztany w szklanych miseczkach, kolorowe jesienne liście, dynie, wrzosy… Naturalnie i pięknie, i możesz to potem wrzucić do wiaderka z odpadami bio… Zupę gotuję w 5L garze, zjadamy ile chcemy, resztę pakuję w słoiki i chowam w lodówkę. Kotletów też robię zawsze więcej i mrożę – z czasem masz szybkie obiadki, kiedy wpadasz głodna do domu i nie masz nic na obiad… W tym roku urzędowałam na działce z Gabi – poprosiła o pomoc bo już sama nie dawała rady… i ostatnio – robiąc zakupy na święta – okazało się, że… nie potrzebuję przypraw! Mam z działki czosnek, zamrożony szczypior, pietruszkę i koper, zasuszoną ostrą papryczkę i nawet grzyby z tegorocznych zbiorów… Cebulę trzymam w piwnicy – zawsze kupuję w workach, podobnie jak i ziemniaki…. Wystarczy po drodze z pracy wziąć z piwnicy… Książki oddałam do biblioteki, i ustaliłam żelazną zasadę, że nie kupię ani jednej książki do której wiem, że już nie wrócę. Książki jednak mają to do siebie, że i dostaje je okazjonalnie od przyjaciół – znów zapełniła mi się specjalnie utworzona na ten cel półka na regale z książkami „Do oddania”, ale ostatnio szwagierka uświadomiła mnie, że istnieją na faceboku grupy w stylu „Sprzedaż, wymiana książek” – zapisałam się chyba do trzech – postanowiłam, że w przyszłym roku sprzedam, bądź wymienię na inne… Na te sprzedane – mam ustawioną skarbonkę, z której pieniądze przeznaczę na rzeczy do mojego własnego ogrodu – tak, zaraziłam się od Gabi i kupiłam działkę po tym jak zobaczyłam, że moje półki w piwnicy uginają się od pysznych zdrowych soków, ogórków, dżemów, powideł, marynowanych grzybków a nawet sezonowego leczo ! Tutaj też z pomocą przyszły grupy, tym razem ogrodowe – sprzedaż/wymiana nasion, bo po co płacić za coś co ktoś chętnie wymieni na coś z Twojej własnej działki? Włóczka… Mam tylko jedno pudełko. Z aktualnymi kolorami na kolorowy zimowy szalik na szyję i szal zamiast koca na zimowe wieczory z książką… Kolejna żelazna zasada- nie kupuję nowych dopóki nie skończę aktualnego projektu. Z resztek robię kwadraty, które potem łączę i przerabiam na narzutę – piękna ozdoba kanapy ! Moja ciocia wyczarowuje jeszcze z resztek pokrowce na poduszki i ozdoby na okna. W przyszłym roku malutki schowek w moim domu zostanie przerobiony na spiżarnię, w której staną – zgodnie z wyliczeniami potrzebowymi – ręczniki papierowe, papier toaletowy, środki higieniczne, płyny do naczyń, tabletki do zmywarki, odkamieniacz do ekspresu, a w osobnych oczywiście szafkach – kasze, makaron, ryże, takie produkty suche. Usiadłam, wyliczyłam ile zużywamy miesięcznie tych rzeczy, pomnożyłam przez 10 ( nie wszystko zużyjesz w miesiąc) i postanowiłam zakupić w styczniu – chemię w hurtowni bo taniej, produkty suche tuz po świętach na promocji – to są rzeczy z długimi terminami ważności często zamawiane przez sklepy z nastawieniem na zakupowy szał. A potem się okazuje, że przesadzili i wyprzedają – warto to wykorzystać… Przy moim biurku stanął regał biurowy – posegregowane dokumenty powpinałam w opisane segregatory. Fajnie jest nie tonąć już w papierach i nie kopać jak kret w poszukiwaniu jednego ważnego papierka tylko podejść do biurka znaleźć odpowiedni segregator, wyjąć z niego teczkę z odpowiednim opisem i wyciągnąć ten ważny papierek w mniej niż 2 minuty… Przede mną długa jeszcze droga, ale w tym momencie, moje życie jest tak dobrze zorganizowane, że odżywiam się lepiej, mam dla siebie więcej czasu i jestem – najzwyczajniej w świecie- szczęśliwa… Warto odgruzować swoje życie 😉 Trzymaj się założonych przez siebie planów i nie wahaj się przed wyrzuceniem czy oddaniem – zrób miejsce dla siebie i pozwól by zamiast rzeczy zamieszkał w Twoim domu spokój i szczęście 😉 Pozdrawiam serdecznie i – dziękując za „Czereśnie” – moją inspirację i odstresowywacz, życzę spokojnych i serdecznych świąt 🙂 Magdalena Siembida.